Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2017-12-19 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1363 |
3. Horyzonty zdarzeń
Nie marnuje czasu na przyglądanie się widowisku. Najbliższych konarów, wyrastających w różnych kierunkach, po podciągnięciu się na nie, używa jako stopni spiralnych schodów. A im wyżej, tym gęściej występują i jest jej łatwiej. Ale pomimo sprawnego i spowodowanego strachem, szybkiego pokonywania kolejnych, słyszy wyraźnie, że Wiedźmie udało się wykorzystać pazury i pomimo znacznych rozmiarów i wagi, również wspiąć się na drzewo.
Jest jeszcze nisko i w przeciwieństwie do poprzedniej próby schwytania Suki, obecnie nie ukrywa zamiarów. Wspina się bezlitośnie i nieubłaganie, porykując i warcząc. Brzmiąc, jakby rzucała obelgi, z obietnicami dotyczącymi nadchodzącego spotkania.
Coraz bardziej wygląda na to, że za chwilę do niego doprowadzi i uciekinierka przywita się z losem, pod postacią pazurów i doświadczenia, z którego przewagą konkurować nie będzie w stanie. Ciągle jeszcze prze do góry, lecz na dochodzące z coraz bliższej odległości odgłosy spojrzeć w dół musi.
Do wykorzystania zasięgu ramion, Wiedźmie brakuje kilku jej długości, gdy Suka ostatecznie pojmuje, że nie zdoła osiągnąć wysokości, na której pod napastniczką zaczną się łamać gałęzie. I tym razem, to z jej trzewi rozlega się rozżalony, pełen gniewu skowyt.
Wyrażając rozpacz, przekazuje także wściekłość i nienawiść. A potem wypadają z jej ust słowa, na których analizę czasu nie posiada.
Nie zdejmując bagażu, oparta bokiem o pień, odwija szybko wystarczający i poręczny, do rozmachania kamienia, odcinek liny i gdy tamta jest zaledwie o swój rozmiar od niej, atakuje. Obie znajdują się już na trzech czwartych wysokości drzewa.
— Kolejna durna bladź!!! — wrzeszczy. Zapewne, aby dodać sobie odwagi.
Kamień leci przy tym w dół i trafia tamtą z impetem w ramię.
— Ile was jeszcze?! Ile was jeszcze muszę zabić?!
Nie podciąga go w klasyczny sposób, ale podrzuca na zasadzie sprężynki. Dzięki czemu może uderzać częściej i mimo braku widocznej krzywdy, trafienia muszą być wystarczająco bolesne, gdyż stopują napastniczkę i zmuszają do obrony.
Próbuje pocisk schwytać, z wściekłością równą zacietrzewieniu Suki i niemierzalnie głośniejszemu rykowi. Jakby obie zdecydowały się na pojedynek ostateczny i nie tylko na umiejętność walki, ale i postawy, i natężenia emocji w wydawanych dźwiękach.
----------
Jazgot niesie się echem, wzbudzającym popłoch w okupującym okolicę ptactwie, a walka zaczyna się przedłużać, potęgując wzajemną nienawiść. Na tyle, że obie zaczynają już charczeć od wysiłku, zdeterminowane przy tym, odpuścić ni poddać się, nie zamierzając.
Zresztą trudno byłoby cokolwiek z ich zachowania wnioskować, co myślenia, czy planowania dotyczyć by mogło. Widoczne są jedynie wyraźne uczucia.
Wreszcie Suce udaje się trafić precyzyjnie.
Uderzenie w nos, odnosi skutek dwojaki: Wiedźma chwieje się, wytrącona z równowagi i tym razem nie celując, lecz na odczepnego i w złości, odganiając natrętne, bolące ukłucia, trafia łapą na linę i mocno ją chwyta. Gdy za nią pociąga, ma załzawione, półprzytomne spojrzenie.
Napotyka opór, więc poprawia, jakby domyślając się, co tym może osiągnąć i wykonuje to z zajadłą, dziką siłą. W tym samym momencie Suka, licząca się od początku z taką ewentualnością, z premedytacją i zgrabnie, zsuwa z siebie płynnym ruchem resztę liny, popychając ją dodatkowo pakunkiem.
Wszystko luźno spada prosto na Wiedźmę, wykonującą ostatni etap szarpnięcia z całym, na jaki ją stać, impetem. Wczepione w pień pazury drugiej łapy, nie są w stanie utrzymać jej ciężaru.
----------
Odgłosy uderzeń o konary, łamiących się cieńszych gałęzi, wyrazu złości i zdumienia w gardłowym ryku i na koniec, ciężkiego plaśnięcia o kamień. Całość trwa ledwie kilka chwil, a po nich następuje głucha cisza.
Suka, z żalem obserwująca znikający dobytek, nie wierzy w ten stan. W wyrządzenie Wiedźmie krzywdy upadkiem wystarczającej do jej ostatecznego zneutralizowania. W braku odgłosów życia na dole, a z racji niemożności wglądu, gdyż gałęzie skutecznie zasłaniają widok, podejrzewa raczej podstęp i ani myśli schodzić niżej, żeby się o tym przekonywać. Przeciwnie.
Nie potrzebując już opędzać się przed przeszkadzającym jej stworem, z miejsca kontynuuje wspinaczkę i w krótkim czasie dociera na wysokość płaszczyzny skały.
— Gówno! — brzmi komentarz, gdy próbuje, idąc po gałęzi, trzymając oburącz inną nad głową, zbliżyć się do krawędzi.
Szczyt jest rozległy i niemal równy jak brzeg jeziora, ale nie ma szans na to, by móc tam wejść z marszu. Konar się gnie, a po chwili ślizga po skale, grożąc jej zsunięciem się z niego i katastrofą. I Suka się wycofuje.
Nie jest jeszcze załamana tym faktem. Na razie ocenia sytuację, także wchodząc wyżej i badając możliwość skoku, z wykorzystaniem odbicia sprężynującego konaru. Jest to jednak myślenie życzeniowe. Odnogi drzewa w tym miejscu są już zbyt cienkie i jedyna pociecha w tym, że gdyby teraz Wiedźma wróciła do ataku, niewątpliwie runęłaby ponownie. Tym razem, z wyższej wysokości.
Zaciska zęby z żalu, na widok ledwie trzech dłuższych kroków oddzielających ją od celu, lecz zgrzytnąwszy nimi z pasją i zdeterminowana, w drodze obmyślając plan działania, wolno schodzi w dół. Jęk Wiedźmy usłyszy, dopiero gdy osiągnie półmetek.
----------
Widzi ją, zanim zejdzie na najniższy z konarów. Leży o krok od jeziora, na plecach i prawie nieruchomo. Oznakami życia są ciche pojękiwania, drżenie całego cielska oraz ni próby, ni odruchy poruszania palcami przednich kończyn. Tylne wyglądają jak martwe kłody. Pod nią widoczna jest plama świeżej krwi, a na niej i obok walają się rzeczy Suki wraz z kilkoma ułamkami gałązek.
Stojąca na drzewie, ciągle w niedowierzaniu, uważnie przygląda się leżącej. Jej urywanie unoszącej się, owłosionej gęsto piersi i rozbieganym małym oczkom. Szczęka, skąd wystają kły, jest przy tym zawarta, jakby zatrzaśnięta, a odgłos jękliwego charkotu wydobywa się gdzieś z głębi jej jestestwa.
Pomimo unieruchomienia, nie przestaje budzić przerażenia. Suka łapie się jednak na tym, że obecnie Wiedźmie współczuje, a na całe zdarzenie patrzy przez pryzmat nieuchronności losu i pretensji do niego i do niej. Jakby chciała powiedzieć: „I widzisz, co narobiłaś?!”
W głowie, na widok krwi, budzi się jakieś wspomnienie z kilkoma zaostrzonymi kołkami w roli głównej. Nie jest to żaden czytelny obraz, a raczej ukazująca się wskazówka, pod tytułem: „To masz właśnie do zrobienia”.
Zwisa na rękach i ląduje pod drzewem, w pewnym oddaleniu od tamtej.
Chwilowa obawa o to, że leżąca zerwie się teraz i na nią rzuci, szybko ulatuje gdzieś w las, lecz Suka zachowuje minimum ostrożności i nie podchodzi bliżej. Zanim pozbiera swoje rzeczy, postanawia najpierw definitywnie zakończyć tamtej żywot. Na wszelki wypadek i z litości. Gdy tylko zeszła, napotkała jej wzrok i nie wyczytała w nim niczego ponad zdumienie i zdezorientowanie. Żadnych pretensji, złości, czy niedawnej żądzy mordu. Rezygnacja plus coś, co odczytuje jako prośbę o zakończenie męki, a co w rzeczywistości jest wyłącznie wymysłem jej samej.
Tyczka, której używała na błotach, zostawiła pod drzewem. Bierze ją teraz do ręki i wyjętym z kieszeni scyzorykiem, mozolnie zestruguje jeden z końców, tworząc zabójcze narzędzie. Robi to na oczach Wiedźmy, a tamta obserwuje, nie do końca, w obojętności. Suka uznaje, że musi rozumieć, co ją czeka.
Odchodzi kawałek dalej z postanowieniem, że zakończy żywot wroga niespodziewanie, bez dręczenia. Zresztą, w jej postawie nie można byłoby się dopatrzyć ani krzty chełpliwości czy nawet radości z odniesionego zwycięstwa. I tak też to odbiera, jako ulgę, nic więcej.
----------
Zachodzi od tyłu, najciszej jak potrafi, potem robi zamach i oburącz uderza. Jednak nim wbije ostrze głęboko w jeden z oczodołów, uchwyci tamtej zdumione i gniewne spojrzenie, a potem, już tylko w jednym ocalałym ślepiu, powoli gasnące życie.
W przeciwieństwie do ptaków nie odczuwa żadnego żalu i równie inne jest do martwego cielska podejście. Chciała się go tylko pozbyć, usunąć zagrożenie, a nie widzieć w nim pożywienie.
----------
Zdanie zmienia wieczorem, po ciężkiej pracy i gwałtownym ataku głodu. Uświadamia sobie także, że nie ma mowy, by próbować wchodzenia na drzewo i górę, przy kończącym się dniu. Rozumie, że czeka ją kolejne niewiadome i być może przeszkody, na których pokonanie będzie potrzebowała więcej czasu. A także strawy, żeby mieć na to siłę. Z tym postanowieniem, po mozolnym cięciu, wyłamywaniu i wyszarpywaniu, udaje jej się oddzielić jedną z łap od ciała. Całą, od obręczy barkowej.
Upiecze ją po obraniu z futra już w grocie, dokąd na okres nocy zdecydowała się powrócić.
----------
Nie przypuszczała nawet, że jest aż tak wygłodzona i żarłoczna. Z upieczonego mięsa niewiele pozostaje na śniadanie i pierwszym co robi, po wyjściu, jest urwanie łapy drugiej. Zmuszona zostaje także do rozpalenia ognia i przygotowania jej sobie na planowaną drogę, a potem zajmuje się czymś jeszcze.
Zbiera duże, kamienne odłamki i za pomocą pociętego na paski futra z łap, przywiązuje Wiedźmie do nóg. Okazuje się przy tym, że pasków jest za mało, więc obiera ze skóry i nogi, łakomiąc się przy tym na zachęcające kawałki łydek i ud, i operację powtarzając.
Dopiero wtedy, za pomocą dźwigni z grubszego drzewka, spycha obciążonego trupa do wody. Nie chce, aby w wypadku powrotu tamci natknęli się na zwłoki świadczące o błędnej ocenie sytuacji co do tego, kto tutaj kogo zjadał.
----------
Słońce stoi w zenicie, gdy na powrót znajduje się na drzewie. Droga do góry trwa tym razem nieco dłużej, gdyż oprócz poprzedniego bagażu, wzbogaconego pokaźnym zapasem mięsa i jabłek, wciąga także wycięte w przeddzień żerdzie. Pięć, długich na pięć kroków drzewek, każde minimum grubości łydki.
Poprzywiązywane oddzielnie do wciągania, mają zostać zespolone liną już na górze. Suka zamierza przerzucić je nad przepaścią i z wykorzystaniem górnej gałęzi jako asekuracji, przejść kładką na skałę. A potem zabrać ze sobą bądź rozplątać i zostawić. W zależności od potrzeby.
----------
Już po montażu, nachodzą ją wątpliwości. Zaczyna rozważać raczkowanie albo pełzanie po kładce. Wszystko wynikłe z wczorajszego widoku unieruchomionej Wiedźmy. Włosy stają jej dęba na myśl, że w razie przeżycia upadku, jej nie miałby kto dobić i umierałaby długo, zjadana żywcem przez ptactwo i robaki. Jak zapewne przez ostatnie ta w grocie.
Wchodząc na pomost, przyrzeka sobie solennie, że jeśli runie, nie będzie się niczego chwytać, by wyhamowywać upadek. I... w jednej chwili przebiega na skałę.
Tym razem, podskakując radośnie, obiema dłońmi natychmiast zasłania sobie usta, piszcząc jedynie z uciechy. Bezzwłocznie też, aby w jakiś sposób rozładować rozemocjonowanie, zabiera się za przeciągnięcie do siebie kładki i przywiązanej do niej tkaniny z bagażem.
Robi to także celowo i z innego powodu. Pragnie zamknąć sobie drogę powrotną, zmuszając do obrania kolejnej.
Wie, oczywiście, że to nieprawda i że dokonuje wybiegu mobilizacyjnego, lecz tego właśnie potrzebuje w tej chwili. Każdej możliwej zachęty, która odwiedzie ją od tego miejsca, pełnego jedynie śmierci.
Natychmiast, z determinacją, chce je pożegnać definitywnie ostatnim spojrzeniem. Zbliża się do krawędzi i klęka. To jednak za mało. Rzucenie okiem na grotę daje jej jasno do zrozumienia, że aby odważyć się, zerknąć, musi to zrobić na leżąco.
----------
Podziwianie widoków, nie trwa długo. Wysokość, z której patrzy, powoduje jedynie uczucie znalezienia się w pułapce, nie dowierzające, udanemu zakończeniu wejścia. Całą siłą woli odwraca od tych myśli uwagę, kierując wzrok na dalsze, bezpieczniejsze krajobrazy.
Od strony przybycia, nie ma do podziwiania niczego. Jeden, niekończący się ciąg drzew, urozmaicany jedynie rzadszymi i niższymi stanami, zapewne ze względu na bardziej podmokłe podłoże. Na wprost znana skała z grotą, a za nią bardzo dobrze widoczny teren błot, zakończony lasem, z niewyraźnie już zaznaczonymi wyłomami. Suka podejrzewa, że patrzy na miejsca, którymi poruszała się Wiedźma i że najprawdopodobniej nie była jedynym osobnikiem gatunku, który je znał. Zagryza usta, dodając kolejne „nie” dla powrotu i odwraca się w drugą stronę.
Żeby zobaczyć coś więcej niż tylko mglisty horyzont, z odległymi, prawdopodobnie górskimi pasmami, pokonuje odległość kilkudziesięciu kroków, ale nie musi dochodzić do końca, by zrozumieć, że idzie ku kolejnej przepaści. Jedyna różnica polega na tym, że na dole nie ma wody, lecz ziemno-kamienisty grunt, a teren opada w dół pod skosem, dając nadzieję na zejście.
I tutaj się kładzie. Głowę wystawia nad skałą i widzi łukowaty jej kształt, tworzący rozległą elipsę. Odchodząca w dal i ogromna, po tej stronie zdaje się nie mieć końca i dalej zamyka się na pozór szczelnie, tworząc kolejną pułapkę. Suka uznaje, że od biedy mogłaby spróbować schodzić tędy, gdyż i blat szczytu i pochylona ściana, lite całkowicie nie są. Gęsto w nich od szczelin, w których bez trudu można byłoby umieścić drągi, dla zbudowania wygodnych podpór dla rąk i nóg. Jedyny szkopuł to konieczność ponownych wspinaczek i zejść po przeciwnej stronie. Zostawia więc rozważania o tym na potem.
Został ostatni kierunek. Tym razem będzie szła znacznie dłużej i wiedząc o tym, taszczy ze sobą kładkę. Płaskowyż obniża się, najpierw stopniem wysokim na krok, a następnie łagodnym spadkiem, prowadząc ją aż do miejsca styczności z jeziorem, gdzie ukazywały się motorówki.
Okazuje się, że przesmyk w skale nie istnieje i że w miejscu pozornego połączenia zatoczki, w której pływała, z większym, zdającym się nie mieć końca zbiornikiem, skały zlewają się z podobnymi z naprzeciwka. Jezioro w tym miejscu jest po prostu wąskie. I że to odkrycie ma dla niej znaczenie o tyle, że jakiekolwiek dodatkowe zejścia w głąb widzianego przedtem rumowiska, są całkowicie zbędne. Wpada jej jednak w ucho coś innego i zaraz, na widok czego, pada na płasko i obecnie z lękiem obserwuje.
Zalesiony gęsto, niższym od poznanego, drzewostanem brzeg, widoczny jest jak na dłoni, a wzdłuż niego płynie łódź z kilkoma postaciami na pokładzie. Tylko temu, że wszystkie twarzami skierowane są na ląd, zawdzięcza, że nie została dostrzeżona.
Krawędź szczytu zakręca tutaj łagodnie, podobnym łukiem jak wewnątrz i ginie w lesie, sugerując jednakże podobną wysokość, przy wyrastaniu z ziemi. I w tym wypadku jednak, chociaż nieco niższe od samego szczytu, drzewa w pobliżu dają nadzieję na możliwość wykorzystania ich przy próbie zejścia.
Tamci dopływają do końca i zawracają. Suka cofa się. Przypuszcza, że ich obecność nie jest przypadkowa i że kogoś szukają. Uznaje jednak, że tym razem nie o nią chodzi i nikt za nią na górę wspinać się nie ma zamiaru.
Kładzie się jednak na wznak, cierpliwie oczekując na oddalenie się, a następnie całkowite zamilknięcie warkotu łodzi.
----------
Nawet w ciszy przerywanej jedynie odgłosami natury, nie czuje się już tak bezpiecznie, jak miało to miejsce przed ujrzeniem tamtych. Chwilowa radość i wręcz beztroska, zostają zastąpione lękami i ponownymi dylematami dotyczącymi wyprawy.
Już nie tylko nie jest pewna swojej decyzji, a wręcz uznaje ją za głupotę. Tamten obszar z bezpieczną grotą miał być wszak zamknięty, więc i wolny od groźby niepożądanych wizyt. Ona tymczasem, uciekając przed Wiedźmą, pakowała się ewidentnie w tereny przez wrogich osobników, najprawdopodobniej regularnie odwiedzanych albo i zamieszkanych. Łapie się na tym, że przecież zagrożenie zlikwidowała i z powodzeniem mogła pokusić się o pozostanie w kryjówce, z jednoczesnym znalezieniem uzasadnienia dla swego postępowania.
Nawet jeśli zawróci, to przynajmniej z większą wiedzą o otaczającym ją świecie i z oznaczeniem, i z przygotowaniem drogi ucieczki, gdyby ta okazała się rzeczywiście wyjściem ostatecznym. Postanawia przy tym zachować daleko posuniętą ostrożność.
Pochylona, zerkając na jezioro, zaczyna przemieszczać się dalej wzdłuż zakręcającego w bok płaskowyżu. Zabiera ze sobą także kładkę, chociaż nie przewiduje już jej użycia. Ma do przejścia ponad setkę kroków, więc woli swojego skromnego dobytku, ciągle przywiązanego do kładki, nie pozostawiać poza zasięgiem rąk.
Zatrzymuje się na wysokości pierwszych drzew. Nie dlatego jednak, że jest to cel podróży. Znowu słyszy głosy, podobne tamtym łysym. Dochodzące z dołu i nie strach wywołujące tym razem.
Zaczyna odczuwać złość na nich, za ciągłą ucieczkę i lęk, z niemałym trudem powstrzymując się przed głośnym psioczeniem. Dźwięki, wśród których najbardziej irytujące są śmiechy, budzą w niej nawet ochotę, na zrzucenie im w odwecie kładki na łby. I bezsensowność takiego pomysłu nieco ją odpręża.
Siada na skale, ledwie dwa kroki od przepaści, złorzecząc im jeszcze w duchu, by zaraz uspokoić się racjonalnym stwierdzeniem, że przecież nie wie nawet, co ma im tak naprawdę do zarzucenia. Stara się zneutralizować wpływ tamtych na nastrój, przyglądając się drzewom.
W zasięgu wzroku, bez wychylania się, widzi jedno oddalone na odległość podobną do użytego przy wspinaczce, do którego czubka zdołałaby doskoczyć. Uznaje, że gdyby jakiejś innej Wiedźmie udało się w tej chwili wejść na szczyt, mogłaby z powodzeniem przed nią uciec. Wystarczyłby niewielki rozbieg. Przy tym uważa, że podobny manewr w wykonaniu tamtej, z racji wiotkości szczytu drzewa, zakończyłby się podobnie jak u martwej.
Z poprawionym humorem obrzuca spojrzeniem kolejne i w gąszczu trzeciego w oddaleniu od ściany, spotyka inne oczy.
Patrzą na nią tak, jakby ich właścicielka ze wszystkich sił pragnęła, by Suka zniknęła. Rozpłynęła się w nicość, runęła w dół, odeszła. Cokolwiek, byleby tylko nie patrzyła w te małe, przerażona oczki.
Ich właścicielka jest widoczna cała i równie całościowo zaczyna drżeć. Malutka postać, wywołująca w Suce opiekuńczy odruch i dławiącą kulę wzruszenia w gardle. Doskonale widzi, że mała jest przerażona i chociaż to nie ona spowodowała, że znalazła się tak wysoko nad ziemią, to widzi i rozumie, że obecny strach wywołała już niewątpliwie.
Biorąc pod uwagę ciągłą obecność tych na dole, których bezwiednie po zróżnicowaniu głosów naliczyła przynajmniej trzech, przeciwdziała natychmiast spodziewanemu atakowi paniki i płaczu, uspokajającym, łagodnym spojrzeniem i położeniem palca na ustach. Wskazuje także na dół, robiąc groźną minę, a po powtórzeniu wszystkiego trzykrotnie, malutka, o rysach łagodnie odmiennych do dotychczas przez Sukę spotykanych, w końcu ostrożnie kiwa główką, w geście zrozumienia i się nieśmiało uśmiecha. I nie jest sama.
Dopiero po doprowadzeniu małej do stanu jako takiej równowagi, dostrzega szerokie pasy skóry pod jej ramionami, łączące ją z inną, większą postacią. Ta druga, stojąca na konarze i trzymająca się oburącz pnia, z pochyloną głową próbuje obserwować tych na dole. Jak Suka sądzi, z racji gęstwiny gałęzi, z marnym skutkiem albo na odwrót, właściwym, biorąc pod uwagę fakt, że ewidentnie się przed tamtymi ukrywają. Ryzykuje i podpełznąwszy pod krawędź, szybko wystawia głowę, z jednoczesnym, równie szybkim wycofaniem. Powtarza to dwa razy, upewniając się, że z dołu nie patrzą do góry i już uważniej i jednym ciągiem próbuje ocenić, co tamci kombinują.
Widocznym okazuje się nieobozowanie i nie są to łysi, ale ci drudzy. Siedzą w kucki, sprawiając wrażenie śmiertelnie znudzonych. Świadczą o tym patyki w ich dłoniach, którymi grzebią bez celu w ziemi bądź kruszą na kawałeczki, by dodatkowo zemleć zaciśniętymi pięściami i rozrzucić zezłoszczonym zamachem dokoła. Cicho rozmawiają, podnosząc chwilami głos, ale te wybuchy wyraźnie wymuszanej wesołości, stają się coraz rzadsze, a ożywiają, dopiero gdy ponownie rozlega się odgłos silnika łodzi. Suka się cofa i napotyka oczy drugie.
Tutaj także strach jest czytelny. To jej jednak nie niepokoi, lecz rezygnacja i żałość. Ta ostatnia podszyta nienawiścią. Druga z postaci, w której widzi podobieństwo do rysów tamtych, najwyraźniej rozważa opcję zejścia. Jakby byli mniejszym złem, od zadawania się z widoczną na szczycie. Operacja gestów zostaje więc powtórzona, lecz tutaj skutek tak dobry, jak przy malutkiej nie jest.
— Nic nie rób! — decyduje się odezwać, praktycznie ledwie tchnieniem. — Pomogę wam. — Nie wie, czy została zrozumiana, tym bardziej że łódź jest coraz bliżej i dominuje swym dźwiękiem nad otoczeniem. Uznaje jednak, że tak, gdyż ukrywający się pozostają w jednym miejscu.
Ponownie i powtarzając poprzednie czynności, wystawia głowę na ryzyko. Nie zauważa nikogo, więc kieruje wzrok ku płynącym, obdzielając także spojrzeniem, po kolei, wszystkie prześwity między roślinnością.
Widzi skrawki brzegu i doczekuje także łodzi, w której wyhamowującej bieg, dolicza się zaledwie dwóch postaci. Później czeka w napięciu na nią w drodze powrotnej i gdy widzi pięciu tym razem, oddycha z wyraźną ulgą.
— Odpłynęli wszyscy — informuje półgłosem. — Policzyłam...
----------
Cdn. Czarna dziura[4]